Relacja z pielgrzymki młodzieży z naszej parafii do Fatimy. (korespondent: Michał Wasik)
Preludium – 28 kwietnia 2017, wczesne popołudnie.
Kap, kap, kap – dzwoni deszcz o szyby i parapet. Odwracamy wzrok od częściowo zapakowanej walizki. Przez szybę widzę Ursynów malowany szarymi, chmurnymi kolorami. Świat wydaje się taki smutny… Jedynie świeża, soczysta zieleń wydaje się cieszyć z wiosennego deszczu.
Niby to zwykły dzień. Wielu jedzie do pracy i z pracy wraca, studenci siedzą na wykładach, uczniowie na lekcjach. W pędzie w swoją stronę nikt nie stara się zauważać płaczącego obok siebie bliźniego. Pędzimy, coraz szybciej, dalej, lepiej. Więcej miej, więcej rób, zasługujesz na to, wmawiają reklamy. A gdzie miejsce na autorefleksje?
Za kilka godzin wszystko się zmieni. Nie będzie już pędzenia na oślep. Nie będzie tłumu nieznanych twarzy. Nie będzie już życia dla siebie. Rzeczywistość zmieni się diametralnie. Ruch będzie miał konkretny kierunek, a podróż jasno zdefiniowany cel. Nieznajomi zmienią się w bliskich towarzyszy pielgrzymki. Przestanę żyć już tylko dla siebie, ale żyć dla wspólnoty, dla tych wszystkich, których intencje wiozę w swoim sercu. Już za chwilę świat zmieni barwy szarości i zalśni kolorami całej tęczy.
Perspektywa wyjazdu zdaje się być bardzo odległa, a jednocześnie niby na wyciągnięcie ręki. Każda mijająca chwila przybliża mnie do zmiany mojego życia.
Z zamyślenia wyrywa mnie gwizd czajnika.
Wracam do dalszych przygotowań do pielgrzymki.
Celem jest Fatima. MW
28.04
Podróż, zawsze ma początek… Nasza zaczęła się w lipcu 2016 r. Papież Franciszek, pola pod Krakowem i hasło „zejdźcie z kanapy!” Wtedy coś się zmieniło. Obudził się Duch. I tchnął nas, by pójść krok dalej. I tak zaczęła sie przygoda z Fatimą.
Po Mszy Posłania, którą odprawił dla nas Kardynał Nycz, zapakowaliśmy autokar i – w drogę! Dopiero zaczęliśmy się poznawać, ale już wiem, że nie ma wśród nas ludzi z przypadku. Niesamowite, że bracia Tadeusz i Maciej Sykowie zebrali młodzież z całej Polski. I że tę młodzież łączy jeden cel – iść i głosić, trwając we wspólnocie. Modląc się różańcem, śpiewając, tańcząc, żartując i z uśmiechem przyjmując trudy pielgrzymowania.
Dziś noc w autokarze a jutro..
Jutro Sztrasburg.
Maciej Dragan
Wyjazd – 29 kwietnia 2017, ok. 0:30
Powoli zasypiamy w autokarze, w drodze z Warszawy do Strasburga. Dzień był pełen emocji, jak to pierwszy dzień pielgrzymki… Ale – po kolei…
Spotkaliśmy się w parafii św. Krzyża w Warszawie, na Mszy Posłania, którą celebrował kardynał Kazimierz Nycz. W homilii nawiązał do postaci św. Brata Alberta, Chmielowskiego, który swym życiem wypełniał ewangelię. Pójście do najuboższych, świadczenie miłosierdzia bezdomnym, było wówczas szokujące. Dziś Ewangelia też szokuje – podobnie jak Papież Franciszek.
Po Mszy św. udało się nam, obu Michałom i Maćkowi, wykonać wspólne zdjęcie. Mieliśmy też okazję do krótkiej rozmowy z ks. kardynałem. Zwrócił nam uwagę, że urokiem Fatimy jest ubóstwo i prostota. A więc, także ten kto jest ubogi i prosty. To przypomniało nam patrona naszej parafii, bł. Edmunda Bojanowskiego, który często powtarzał: “Prostotę polecam”.
Nareszcie wyruszyliśmy, zapał jeszcze w nas wielki, jeszcze trudy pielgrzymki nie dały się nam we znaki. Duchem ochoczym spontanicznie zaczęliśmy wielbić Boga śpiewem. Wspólne, nocne, pierwszo-czwartkowe młodzieżowe adoracje w naszej parafii zaowocowały łatwością i odwagą z jaką śpiewaliśmy. Pojawiła się, między innymi, wzruszająca pieśń „Z pamiętnika apostoła”. Bardzo męską, porusza moje serce zawsze, gdy ją śpiewam.
Śpiewy doprowadziły nas do różańca, który wspólnie odmówiliśmy o 23.00. Każdą “dziesiątkę” prowadziła inna osoba, a rozważania – diakon Błażej.
Jako dobranockę obejrzeliśmy film „Biała jak mleko, czerwona jak krew”. Wiele osób nie doczekało końca tej pięknej historii o miłości i jej szukaniu. Sen zmorzył pielgrzymów… Odpoczynek jest nam potrzebny, abyśmy mieli siły do następnego dnia wysiłku i trudu podjętej pielgrzymki. MW
Historia – 30 kwietnia 2017
Wczoraj spotkała nas niesamowita sytuacja.
Siostra Celestyna po Strasburgu chodziła naturalnie w habicie. Nagle podeszło do nas dwu młodych, lekko ciemniejszych, Francuzów. I powiedzieli, że dziękuje siostrze podziwiają ją bardzo. Nie do końca wiedzieliśmy, co mieli na myśli. Następne zdanie wszystko wyjaśniło. Podziękowali siostrze za odwagę. Za to, że w tak laickiej Francji nie boi sie chodzić w habicie. To niesamowite, ze można świadczyć o Chrystusie tylko przez spacer po mieście. To pokazuje że do Boga należymy 24 godziny na dobie, 365 dni w roku. I zawsze głosimy chwałę Pana.
Nigdy również nie wiadomo kiedy i komu nasze świadectwo jest potrzebne.
Maciej Dragan
Droga do Lourdes, Niedziela, 30 kwietnia 2017, wieczór
Błogosławcie Pana, wszystkie dzieła Pańskie,
Chwalcie Go i wywyższajcie na wieki.
Błogosławcie Pana, aniołowie Pańscy,
Błogosławcie Pana, niebiosa.
Błogosławcie Pana, wszelkie wody podniebne,
Błogosławcie Pana, wszystkie potęgi.
Błogosławcie Pana, słońce i księżycu,
Błogosławcie Pana, gwiazdy na niebie.
Błogosławcie Pana, deszcze i rosy,
Błogosławcie Pana, wszystkie wichry niebieskie.
Błogosławcie Pana, ogniu i żarze,
Błogosławcie Pana, upale i chłodzie.
Błogosławcie Pana, rosy i szrony,
Błogosławcie Pana, mrozy i zimna.
Błogosławcie Pana, lody i śniegi,
Błogosławcie Pana, dnie i noce.
Błogosławcie Pana, światło i ciemności,
Błogosławcie Pana, błyskawice i chmury.
Niech ziemia błogosławi Pana,
niech Go chwali i wywyższa na wieki.
Błogosławcie Pana, góry i pagórki,
Błogosławcie Pana, wszelkie rośliny na ziemi.
Błogosławcie Pana, źródła wodne,
Błogosławcie Pana, morza i rzeki.
Błogosławcie Pana, wieloryby i morskie stworzenia,
Błogosławcie Pana, wszelkie ptaki powietrzne.
Błogosławcie Pana, dzikie zwierzęta i trzody,
Błogosławcie Pana, synowie ludzcy.
Błogosław Pana, Izraelu,
chwal Go i wywyższaj na wieki.
Błogosławcie Pana, kapłani Pańscy,
Błogosławcie Pana, słudzy Pańscy.
Błogosławcie Pana, duchy i dusze sprawiedliwych,
Błogosławcie Pana, święci i pokornego serca.
Błogosławcie Pana, Chananiaszu, Azariaszu i Miszaelu,
chwalcie Go i wywyższajcie na wieki.
Błogosławmy Ojca i Syna, i Ducha Świętego,
chwalmy Go i wywyższajmy na wieki.
Błogosławiony jesteś, Panie, na sklepieniu nieba,
pełen chwały i wywyższony na wieki.
Słowa modlitwy z jutrzni wyrażają cały nasz dzień. Oficjum opisuje to, co dzieje się na świecie teraz, w danym momencie. Dziś dotknęliśmy tego. Po jutrzni dostrzegliśmy piękną mgłę schodzącą z gór. Doświadczyliśmy pięknego słońca, ciepła, chłodu oraz deszczu i zimna. Od świtu aż po zmierzch – w drodze, drodze…. Trudy podróży mijały jednak szybko w dobrej atmosferze. Udało się obejrzeć dwa filmy, jeden o Bernadetcie a drugi o powstaniu Cristeros, (Chrystusowców) w Meksyku w obronie wiary (1926-1929). Reszta czasu to modlitwa lub śpiew, np. piosenki „Nie ma takiego jak Jezus” w języku benga.
Nie jestem osobą uzdolnioną muzycznie, powiedziałbym, że jeśli śpiew to tylko w tłumie. Ale śpiewanie zawsze sprawiało i sprawia mi przyjemność. Mocno na przykład porusza moje serce, wielokrotnie już przez nas wykonana pieśń „Zmartwychwstał Pan i żyje dziś”… Muszę jednak przyznać, że całodzienny śpiew i wielbienie Pana nas zmęczyły…
Autokar stał się trochę naszym domem. Przestrzeń została ograniczona do siedzenia, które zajmujemy. Większość rzeczy robimy razem – modlitwa, śpiew, jedzenie… Wszystko stało się wspólne ze względu na brak przestrzeni osobistej. Takie doświadczenia spaja ludzi, tworzy wspólnotę, ale z drugiej strony trochę brakuje czasu na indywidualną modlitwę i… zadymę.
Mimo wszystko jesteśmy zadowoleni i radośni. Zapał nie gaśnie.
Dzień kończyliśmy Eucharystią, podczas której zgasło światło. Nagle poczułem się jak podczas Wigilii Paschalnej. Symbolicznie ma to wielki przekaz, podczas tego wyjazdu nawrócę się i przejdę z ciemności do światła, że śmierci do życia. „Panie zabierz me serce kamienne a daj mi serce nowe”. Amen.
Michał Wasik
Ku Fatimie, 1 maja 2017, wieczór
Dziś nie dane nam było się wyspać. Przed świtem popędziliśmy do groty w Lourdes. Mszę św. odprawił tam po angielsku ojciec Stan Fortuna, franciszkanina z Bronksu.
To niesamowitym przeżycie. Międzynarodowe towarzystwo modląca się wspólnie. W ciemności, jeszcze przed świtem, przy świetle świec, pod gołym niebem – rozpoczynała się liturgia. Czułem się podobnie jak wczoraj, gdy zgasło światło – jak na Wigilii Paschalnej. Te dwie Msze św. w moim sercu stały się jednym czuwaniem z Jezusem. Z mroku, poprzez czytania i modlitwy, wchodziliśmy w światło poranka, niczym w Zmartwychwstanie. Po Eucharystii jasność wschodzącego słońca zalała ziemię, jak światło Chrystusa wypełniło nasze serca. A przecież w czasie każdej Mszy św. doświadczamy Zmartychwstania… Na koniec zaśpiewaliśmy „Barkę”, znak rozpoznawczy polskich katolików.
Lourdes kojarzy się z uzdrowieniem, przede wszystkim, z chorób fizycznych. Myśląc o tym, co zewnętrzne nie zwracałem uwagi na to, co wewnętrzne, na uzdrowienie serca, które się dokonuje w tym świętym miejscu. Niestety, nie mogliśmy zatrzymać się dłużej…
Ruszyliśmy w dalszą drogę.
Wczoraj wieczorem dołączył do nas ksiądz Rafał – kapelan wyjazdu. Podczas podróży czytał fragmenty książki o objawieniach w Fatimie i zamachu na Jana Pawła II. Obrazy z książki uzupełniły filmy o Fatimie. Nasze dzisiejsze życie w autokarze było bardzo angażujące. Kończąc modlitwę – rozpoczynaliśmy film lub czytanie, przerwy pomiędzy zakończeniem jednej aktywności a rozpoczęciem drugiej były bardzo krótkie. Zbyt krótkie…
Napięty harmonogram wędrówki ma swoje wady. W mnogości modlitw i pobożnych zajęć trochę trudno indywidualną modlitwę i osobisty kontakt z Bogiem.
Do tej zasady dostosowano postoje. Tylko wtedy, gdy to konieczne. Nieco dłużej w miejscowości Rodrigo. Kilku śmiałkom udało się nawet zwiedzić przepiękny kościół… MW
Dziś wczesna pobudka. Mimo wielkiego zmęczenia niemal biegliśmy do groty na poranną Mszę. Celebrował ją charyzmatyczny ks. Stan Fortuna – znajomy braci Syków.
Mimo deszczu, płomienne słowa homilii brata franciszkanina (że nie ma przypadku, o wartości pontyfikatu Jana Pawła II) poruszyły mnie bardzo…
Wyjątkowym momentem było Ojcze Nasz. Spoza ciemnych chmur wyjrzało na chwilę słońce, ptaki śpiewały (zaczynał sie w dzień), a zgromadzeni modlili sie, każdy w swoim języku. Czuło się komunię i obecność Ducha.
Podróż minęła bez większych przygód. Raz tylko zażartowaliśmy ze spóźnialskich. Razem z autokarem schowaliśmy sie, żeby myśleli ze odjechaliśmy bez nich.
Problemem w drodze jest ciągła animacja i nieustanny hałas. Braki rozważanie w ciszy rekompensowały ciekawe przemyślenia kapelana , ks. Rafała ze Św. Anny, na temat tajemnic fatimskich.
W Fatimie po obiadokolacji poszliśmy przywitać się z Matką Bożą. Zdążyliśmy akurat na koniec procesji świateł. Po modlitwie przy figurze wróciliśmy do hotelu. Na noc…
MD
Fatima – Noc z 2 na 3 maja 2017
Po to tyle wysiłku. Po to tyle trudu. Cel naszej pielgrzymki został osiągnięty.
Można by się zapytać, czy warto było jechać tyle kilometrów, by spędzić w Fatimie niecałe 48 godzin? Patrząc oczami wiary jestem pewien, że warto. Dany nam w tym miejscu czas wykorzystaliśmy czerpiąc garściami Łaskę Bożą. Nie jestem w stanie krótko opisać wszystkiego co się działo, emocje tracą swą siłę, gdy próbuję się je opisać słowami. Zresztą, wiele z tego, co się dziś wydarzyło było indywidualną rozmową, spotkaniem z Bogiem. Skupię się na kilku aspektach i wydarzeniach – wartych podzielenia się.
Dzień zaczęliśmy od polskiej Mszy św. w starej bazylice – odprawianej przez ponad 10 polskich księży. Bazylika była pełna! Ta liczba wiernych świeckich i kapłanów dodawała otuchy i nadzieji na wspaniałą przyszłość kraju. Miałem zaszczyt służyć przy Ołtarzu – z bliska widziałem piękne znaki liturgiczne.
Piękny znak pokoju i przekazywanie go… Niekiedy jest to nic nie znaczący gest, a czasem następuje przemiana serca i postaw. Księża okalali ołtarz w półkolu, znak pokoju przekazał najpierw diakon z celebransem, a następnie każdy przekazał znak pokoju kapłanowi, który stał obok, ten podał znak dalej. Powstała swoista fala, która rozprzestrzeniała się po obu stronach ołtarza ogarniając coraz więcej osób, a jej początek znajdował się w centrum ołtarza.
Dziś również odprawiliśmy drogę krzyżową w ogrodach w Fatimie. Rozważania do poszczególnych stacji układane uczestnicy pielgrzymki. Mnie wyjątkowo poruszyły słowa ks. Rafała o Aniele Stróżu, że każdy z nas ma własnego anioła. Pytał, czy proszę o wsparcie i zwrócił uwagę, że powinniśmy budować relację ze swoim Aniołem Stróżem, tak jak św. s. Faustyna czy św. o. Pio.
Wieczorna procesja światła to piękna liturgia. Najpierw – wspólna modlitwa różańcowa w wielu językach (także w polskim). Następnie – procesja figurą Matki Bożej po placu. Plac rozświetlony blaskiem świec sprawiał niesamowite wrażenie… ,
Po po nabożeństwie byliśmy świadkami zaskakującego wydarzenia. Zaczęliśmy śpiewać po polsku. Już wcześniej obok naszej flagi gromadzili się rodacy, ale śpiew przyciągał jak magnes. Śpiewając “Barkę” czułem się jakbym był w Polsce i witał papieża, który właśnie przyjechał. Przyłączyli się wierni i księża z innych grup. Nie wiem ilu nas było: 100, 200 może 300 osób. To nieistotne – liczyło się poczucie wspólnoty. Śpiewaliśmy długo.
Podczas modlitwy czasem zapomina się o wszystkim. Nie umiem więc ocenić czy nasz śpiew trwał 40 minut czy godzinę. Śpiewaliśmy między innymi Litanię Loretańską – bo przecież zaczął się maj! MW
Lloret nie z tego świata 4 maja 2017, wieczór
Nareszcie!
Nareszcie odpoczynek od autokaru, nie trzeba się spieszyć, martwić dojazdem. Dzień był więc bardzo cennym oddechem wytchnienia. Można było się zrelaksować i poczuć trochę beztroski. Z drugiej jednak strony – był jednocześnie dniem pewnej próby i zmagania.
Zacznijmy od odpoczynku. Wyspani (mimo wstania na jutrznię) poszliśmy na plażę. Woda morska okazała się bardziej zimna niż w Bałtyku, ale udało się zmoczyć i przynajmniej nogi. Już po minucie robiły się lodowate i zdrętwiałe. Z przyjemnością rozgrzewały ciepłym piaskiem. Wolny czas wykorzystaliśmy także na rzucanie frisbee i zwiedzanie miasteczka. I tu niespodzianka – nikt nie spodziewał się umiejętności, a przede wszystkim, zaangażowania diakona w grę. Spontaniczny spacer po mieście zakończył się lodami. Wspólnie spędzony czas umocnił wzajemne relacje.
Wieczorem zwiedzaliśmy miasta z przewodnikiem, po czym udaliśmy się – na Mszę św. do kościoła. Asysta liturgiczna była skromniejsza, bo mała kapliczka ledwo pomieściła naszą grupę. Hiszpanie byli zaskoczeni, że: tak duża grupa, że takich młodych ludzi, że bierze czynny udział we mszy. Oto Europa niektórych marzeń …
Ważne kazanie ks. Rafała. Zadał nam pytanie: “Dlaczego Lloret”? Wyjaśnił, że jako chrześcijanie nie jesteśmy z tego świata, nie kierujemy się jego zasadami. Ale w nim żyjemy. Mówił o naszej wolnej woli i rozumie. Aby lepiej zrozumieć jego słowa, należy dodać, że Lloret de Mar jest centrum rozrywki na wybrzeżu. Idąc na plażę mijamy szereg klubów, alkohol jest łatwo dostępny, a kurort znany z tego, że jest znany. Gdy wczoraj zasypialiśmy o 4.00 nad ranem, odgłosy miasta były głośne jakby to był środek dnia. Oto tu jesteśmy postawieni. Rozrywka na wyciągnięcie ręki i nasze zadanie, nie ulec jej a być świadkiem Chrystusa. Ciężko podjąć decyzję, serce rozgrzane tańcem chce więcej, a rozum podpowiada – trzeba iść spać. Sami przeżyliśmy taki dylemat. W hotelu był wieczorek taneczny. Tańczyliśmy do muzyki latynoamerykańskiej do 23:30. Noc jeszcze młoda to może iść do klubu? Tu fajnie było. Czemu nie przedłużyć tego czasu – w klubie też będzie fajnie. Cienka jest granica między aktywną rozrywką, która także zacieśnia relacji, a wejściem w rozpustę i grzech. Umocnieni modlitwą i pamiętając o wydarzeniach ostatnich dni, szczególnie o Fatimie poszliśmy szykować się do jutrzejszej podróży, chociaż pragnienie zabawy pozostało jeszcze przez jakiś czas w moim sercu.
Ważnym wydarzeniem była również wspólna modlitwa na zakończenie dnia I odśpiewanie apelu Jasnogórskiego.
Niby nic niezwyczajnego.
Ale kiedy wspólnie modliliśmy się, na plaży – 100 czy 200 metrów od nas – otwierano kluby. Oto Europa niektórych marzeń… MW
Dwa Kościoły 5 maja 2017, wieczór, La Salette
Ranek podobnie jak wczoraj, zaczęliśmy od modlitwy jutrzni na plaży. Chmury tworzyły zupełnie inny klimat niż wczorajszy wschód słońca na bezchmurnym niebie. Podziwialiśmy je – piękne, czerwone i nieuchwytne dla obiektywu aparatu.
Nie do końca można ufać elektronice. W autokarze korzystamy z wersji papierowej brewiarza, natomiast indywidualnie zazwyczaj z aplikacji na telefonach. Dziś telefony nas zawiodły i dzięki starodawnemu papierowi mogliśmy się modlić.
Opuściliśmy imprezowe Lloret i pojechaliśmy w Alpy, gdzie wśród ośnieżonych szczytów znajduje się maleńkie i urokliwe La Salette. Sanktuarium powitało nas śniegiem, mogę się pochwalić – rzucałem śnieżkami w maju. Jestem pełen podziwu dla kierowców, którym udało się dojechać do tej górskiej miejscowości tak wąskimi i krętymi drogami.
Zanim dotarliśmy na miejsce spotkaliśmy się z Biskupem lokalnym oraz przyszłym biskupem, który będzie miał święcenia w czerwcu. Doszło do interesującej konfrontacji między Kościołem Polskim a Francuskim. Trzeba przyznać, że strony podjęły bardzo trudne, można wręcz powiedzieć, niewygodne tematy.
Wygląd biskupów już wywołał pewne zdziwienie. Jesteśmy przyzwyczajeni, że klerycy w seminarium już na trzecim roku mają obłóczyny i chodzą w sutannach. Biskupi są kojarzeni z purpurowymi guzikami, pasem, piuską oraz pierścieniem i krzyżem na szyi. Z tych oznak widziałem tylko tę ostatnią. Francuscy duchowni ubrani byli w marynarki i ciemne koszule z koloratkami. Biskup nosił na szyi piękny krzyż. Ktoś z nas jeden zapytał, dlaczego księża nie chodzą w sutannach i opowiedział, jak na ulicach ludzie dziękowali siostrze Celestynie za świadectwo i za to, że chodzi w habicie. Niestety, nie uzyskaliśmy dokładnej odpowiedzi, zauważyć można było jednak wyraźną różnicę kulturową poglądów na tę sprawę. Z ust biskupa padły bardzo piękne słowa o tym, że kraje takie jak Francja potrzebują Polski. Zwrócono uwagę, że Francja dziś jest krajem misyjnym. Biskup wspominał Światowe Dni Młodzieży w Krakowie, ale również w Paryżu. Mówił o wspaniałych owocach jakie przynosiły, zwiększenie się pobożności ludzi i wzrost liczby powołań. Dyskusja była ciekawa, tematów starczyłoby na godziny rozmowy, niestety, musieliśmy się rozstać z biskupem.
Mszę św. sprawowaliśmy we wspaniałej, bogato zdobionej świątyni. Pięknym świadectwem wiary lokalnej społeczności była kaplica wiecznej adoracji. Dodatkowo w sanktuarium znajduje się olej, który uzdrawia od cierpienia duszy i ciała.
Kolejny raz jesteśmy zbudowani reakcją zwykłych ludzi, którzy uczestniczą z nami we Mszy. Czy w Hiszpanii czy dziś przyłączają się do nas lokalni mieszkańcy. Jest ich zazwyczaj dwójka lub trójka. Widać wielkie zaskoczenie i radość, gdy widzą grupę 60 młodych ludzi śpiewających z całych sił, wielbiących Boga i grupowo przystępujących do komunii.
Panie, bardzo cieszę się i dziękuję Ci, że pozwoliłeś mi być Twoim świadkiem! MW
Pożegnanie z La Salette Noc z 6 na 7 maja
Wczoraj wieczorem późno dotarliśmy do La Salette, więc zwiedzanie było ograniczone. Udało się kawałeczek wyjść w góry. 200 czy 300 metrów od sanktuarium – i już poczuliśmy ciszę, ciemność i potęgę gór. Szum wiatru w nocy w górach jest wspaniałym uczuciem, nabywa się wtedy pokory i szacunku dla przyrody, z drugiej strony doświadcza się piękna Bożego stworzenia.
Ze względu na niedosyt tego miejsca wstaliśmy wcześniej, aby jeszcze przed wspólną modlitwą oglądać górskie widoki. Po Mszy św. i szybkim francuskim śniadaniu – rogalik i kawa – zostało nam kilka minut na pochodzenie po La Salette. Akurat nadciągnęła burza. Cóż to za piękny widok – burza nadciągająca poprzez góry. Ciemne chmury zasłaniały kolejne szczyty, a odgłosy gromów sprawiały, że serce drżało. Sanktuarium opuściliśmy w deszczu i błyskawicach. Spotkanie z potęgą żywiołów skojarzył nam się fragment z kantyku trzech młodzieńców: Błyskawice i chmury, błogosławcie Pana!
Muszę jeszcze dodać kilka słów o Mszy św. (o 6.30) i samym La Salette. W tym miejscu Matka Boska objawiła się pastuszkom. Zwróciła im uwagę na wagę Mszy św. oraz codziennej modlitwy, jednocześnie zachęcając do pokuty i pogodzenia się ze sobą i Bogiem. Podczas kazania piękną opowieść podał ksiądz – chłopaku, który był u niego w duszpasterstwie. Gdy jego matka zaszła w ciążę, jej ówczesny chłopak ją zostawił. Samotnie wychowywała dziecko. Dorastający mężczyzna potrzebuje obecności ojca, matka mimo szczerych chęci i miłości nie była w stanie go zastąpić. Tę pustkę chłopak wypełnił nienawiścią do ojca. Podczas studiów szczęśliwie trafił do duszpasterstwa i, wraz z formacją duchową, zaczął pustkę wypełniać Bogiem. Przebaczył tacie i postanowił go odnaleźć. Mama zapytana, kim jest jego ojciec odpowiedziała, że nigdy się tego nie dowie. Ale serce chłopaka czuło pragnienie spotkania i zaczął drążyć temat. Odnalazł adres ojca. Dwa razy próbował zanim udało im się spotkać. Gdy znaleźli się sami, chłopak upadł na kolana i czując wewnętrzna potrzebę prosił ojca o wybaczenie. Mówił, że nienawidził go, modlił się o jego śmierć, więc prosi o wybaczenie, a jednocześnie wybacza, że ich zostawił. Ojciec stał nieruchomo, zdawało się, że jest z kamienia – ani drgnął. Jednak słowa które wypowiedział, świadczyły, że wewnętrznie przeżywał silne emocje. Powiedział, że przez te wszystkie lata nie mógł spokojnie zasnąć, myśląc, co się dzieje z jego synem i kobietą którą porzucił. Ponieważ się spotkali teraz będzie mógł spokojnie żyć.
To piękne świadectwo bardzo mnie wzruszyło, dlatego zamieściłem je tutaj. Nie ma przypadkowych punktów na trasie naszej pielgrzymki. Nie spodziewałem się piękna jutrzni na plaży w Lloret, ani tak pięknego świadectwa w La Salette. Ciekawe, co przyniesie Norymberga, w której dziś nocujemy. To nasz ostatni nocleg, dlatego nasze myśli powoli zbiegają ku końcowi.
Duchowo koniec pielgrzymki nastąpi dopiero ze śmiercią, w wymiarze fizycznym jutro gdy dojedziemy do swoich domów, gdzie będziemy świadkami Jezusa. MW
Pożegnanie z La Salette noc z 6 na 7 maja
Wczoraj wieczorem późno dotarliśmy do La Salette, więc zwiedzanie było ograniczone. Udało się kawałeczek wyjść w góry. 200 czy 300 metrów od sanktuarium – i już poczuliśmy ciszę, ciemność i potęgę gór. Szum wiatru w nocy w górach jest wspaniałym uczuciem, nabywa się wtedy pokory i szacunku dla przyrody, z drugiej strony doświadcza się piękna Bożego stworzenia.
Ze względu na niedosyt tego miejsca wstaliśmy wcześniej, aby jeszcze przed wspólną modlitwą oglądać górskie widoki. Po Mszy św. i szybkim francuskim śniadaniu – rogalik i kawa – zostało nam kilka minut na pochodzenie po La Salette. Akurat nadciągnęła burza. Cóż to za piękny widok – burza nadciągająca poprzez góry. Ciemne chmury zasłaniały kolejne szczyty, a odgłosy gromów sprawiały, że serce drżało. Sanktuarium opuściliśmy w deszczu i błyskawicach. Spotkanie z potęgą żywiołów skojarzył nam się fragment z kantyku trzech młodzieńców: Błyskawice i chmury, błogosławcie Pana!
Muszę jeszcze dodać kilka słów o Mszy św. (o 6.30) i samym La Salette. W tym miejscu Matka Boska objawiła się pastuszkom. Zwróciła im uwagę na wagę Mszy św. oraz codziennej modlitwy, jednocześnie zachęcając do pokuty i pogodzenia się ze sobą i Bogiem. Podczas kazania piękną opowieść podał ksiądz – chłopaku, który był u niego w duszpasterstwie. Gdy jego matka zaszła w ciążę, jej ówczesny chłopak ją zostawił. Samotnie wychowywała dziecko. Dorastający mężczyzna potrzebuje obecności ojca, matka mimo szczerych chęci i miłości nie była w stanie go zastąpić. Tę pustkę chłopak wypełnił nienawiścią do ojca. Podczas studiów szczęśliwie trafił do duszpasterstwa i, wraz z formacją duchową, zaczął pustkę wypełniać Bogiem. Przebaczył tacie i postanowił go odnaleźć. Mama zapytana, kim jest jego ojciec odpowiedziała, że nigdy się tego nie dowie. Ale serce chłopaka czuło pragnienie spotkania i zaczął drążyć temat. Odnalazł adres ojca. Dwa razy próbował zanim udało im się spotkać. Gdy znaleźli się sami chłopak upadł na kolana i czując wewnętrzna potrzebę prosił ojca o wybaczenie. Mówił, że nienawidził go, modlił się o jego śmierć, więc prosi o wybaczenie, a jednocześnie wybacza, że ich zostawił. Ojciec stał nieruchomo, zdawało się, że jest z kamienia – ani drgnął. Jednak słowa które wypowiedział, świadczyły, że wewnętrznie przeżywał silne emocje. Powiedział, że przez te wszystkie lata nie mógł spokojnie zasnąć, myśląc, co się dzieje z jego synem i kobietą którą porzucił. Ponieważ się spotkali teraz będzie mógł spokojnie żyć.
To piękne świadectwo bardzo mnie wzruszyło, dlatego zamieściłem je tutaj. Nie ma przypadkowych punktów na trasie naszej pielgrzymki. Nie spodziewałem się piękna jutrzni na plaży w Lloret, ani tak pięknego świadectwa w La Salette. Ciekawe, co przyniesie Norymberga, w której dziś nocujemy. To nasz ostatni nocleg, dlatego nasze myśli powoli zbiegają ku końcowi.
Duchowo koniec pielgrzymki nastąpi dopiero ze śmiercią, w wymiarze fizycznym jutro gdy dojedziemy do swoich domów, gdzie będziemy świadkami Jezusa. MW